Historie naszych rodzin

Zdjęcie przedstawia rodzinę - w centrum dziewczynka, którą przytula mama. Po prawej stronie mężczyzna.

Gdy okazuje się, że Twojemu ciału nie udało się począć następnej wersji Ciebie, że nigdy nie zobaczysz dziecka z oczami i podbródkiem mamy, a nosem i policzkami tatusia… Gdy godzisz się z tym, że nigdy nie poczujesz ruchów dziecka w brzuchu i nie usłyszysz bicia serduszka w pierwszych tygodniach życia… gdy miłość w Twoim małżeństwie nie koi bólu i tęsknoty za nowym życiem, wtedy w sercu robi się bardzo dużo miejsca i otwiera się ono na to, co przyniesie los.

Ale…

Nie tak od razu, nie natychmiast. Trzeba w tym sercu dobrze „posprzątać” i upewnić się, że jesteśmy gotowi na to, żeby dać jakiemuś dziecku siebie, bezwarunkowo, dać mu miłość, ciepło, poczucie bezpieczeństwa i dom (taki z pokojami, ścianami, ale też właśnie ten w sercu).

„Adopcja to triumf życia tam, gdzie nie mogło się ono począć biologicznie. To miłość, która przekracza geny, plany i najczarniejsze wydarzenia z początków życia naszych dzieci; która skacze na główkę w nieznane wody i nie ogląda się na standardowe rozwiązania” (cyt. Kamila Janczyk/Na Miłość Boską blog).

Oczywiście rodzajów adopcji jest więcej. Ale tak właśnie było w naszym przypadku. Możemy śmiało powiedzieć, że tak właśnie zrobiliśmy. Skoczyliśmy na główkę w nieznane wody i to w dodatku z bardzo wysokiej skały. Gdy poznaliśmy nasze córki prawie nic nie było takie jak sobie wyobrażaliśmy wcześniej – no może tylko to, że były to dziewczynki. Ale to pierwsze spotkanie, to był TEN moment. Moment narodzin: ich jako naszych dzieci i nas jako rodziców. To co musieliśmy przejść zanim formalnie staliśmy się rodziną to długa historia, która wykracza za ramy tego postu. Niezwykłe było to, że poszliśmy drogą, której zawsze podświadomie się baliśmy. Mowa o niepełnosprawności. Na początku był oczywiście strach i wiele pytań: „czy wystarczy nam siły?”, „czy wystarczy nam pieniędzy”? „czy będziemy umieli zrezygnować ze swoich dotychczasowych żyć?” Odpowiedzi nie było od razu ale w miarę upływu czasu dowiedzieliśmy się o sobie tego, czego nie dowiedzielibyśmy się żyjąc tylko we dwójkę. Życie nabrało tyle barw i odcieni, że nie ma w nim czasu na nudę. Wyzwalają się z nas nadludzkie siły. Esencją życia stało się szukanie sposobu na to, aby mimo niepełnosprawności dziecka, żyć najlepiej jak się da. Dawać dziewczynkom tyle szczęścia ile będą potrafiły unieść. Uczymy się spełniać również swoje marzenia choć niejeden powiedziałby „z TAKIM dzieckiem to się nie da…” Podróżować, uprawiać sporty, uczestniczyć w życiu kulturalnym.

Nasza codzienność jest prawie całkowicie podporządkowana rehabilitacji i leczeniu córki i wszystko inne kręci się wokół tego tematu. Ale robimy to tak, żeby zachować zdrową równowagę i tworzyć w pamięci dziewczynek wspomnienia beztroskiego dzieciństwa. Do perfekcji opanowujemy trudną sztukę ukrywania rehabilitacji w codziennej zabawie.

Zdajemy sobie sprawę, że przed nami jeszcze dużo wyzwań i nie raz przyjdzie nam się wspinać po trudnych szlakach życia. Że dziewczynki rosną, a wraz z tym ich potrzeby i problemy. Ale jesteśmy wdzięczni losowi, że żyją z nami, ze mamy szczęście mieć je w naszym życiu. Często dziękujemy w duchu naszemu ośrodkowi adopcyjnemu za to, że miał właśnie taki pomysł na naszą rodzinę. A doskonałym lekiem na wszystkie problemy i trud z jakim się mierzymy każdego dnia niech będą słowa naszej córki, które często słyszymy z jej ust „Cieszę się mamo, że nas znaleźliście!”

——————————————————————————————————————————————————————————–

Zdjęcie przedstawia dziewczynkę sięgającą po jabłko.To historia „podwójnej” miłości, ponieważ rodzina która dzieli się swoją historią, adopcji doświadczyła dwukrotnie.

Pierwsza adopcja

Informację o tym, że ,,urodziły się” nam dzieci, otrzymaliśmy 8 marca. Jadąc na spotkanie z córkami, nie przerażało mnie to, co było opisane w kartach dzieci –chociaż było wiele zaniedbań i niepokojących informacji. Po dwóch tygodniach od pierwszego spotkania dziewczynki mogły z nami zamieszkać. Na początku mieliśmy miodowy miesiąc, a później… kilka trudnych miesięcy, m.in. bicie, kopanie, plucie, gryzienie. Najtrudniej było mi się pogodzić z informacją o tym, że dzieci mają FASD (jedna pełnoobjawowy, druga częściowy). Po prawie trzech latach od adopcji jesteśmy z tym tematem oswojeni i codziennie uczymy się żyć i funkcjonować z naszymi córkami. Problemem dla mnie jest ograniczony dostęp do specjalistów z zakresu FASD (nie tylko świadomych, że to uszkodzenie poalkoholowe), ale z wiedzą o tym, jakie to niesie ze sobą konsekwencje), którzy mogą pomóc naszym dzieciom sprawnie funkcjonować i wykorzystywać swój potencjał. Jednocześnie wizyty u tych specjalistów nie są finansowane, a często nie chodzi tylko o jednego lekarza czy terapeutę.

Czasami brak uważności ze strony specjalistów, brak współpracy między nimi sprawia, iż mam poczucie frustracji z powodu niedziałającego systemu wspomagania dzieci, a przy tym straconego czasu, czego nie da się odzyskać. Ciągle walczę, bo jestem matką, którą jeżeli coś niepokoi, to szuka pomocy i lekarzy/terapeutów, a jak któryś mi nie odpowiada, to szukam innego Przy wychowaniu dzieci z FASD sama miłość nie wystarczy, trzeba poświęcić im wiele czasu na wspomaganie ich rozwoju, trzeba codziennie budzić się z siłami do walki o nie.

Nie wiemy, jakie wyzwania jeszcze przed nami, a będzie ich na pewno sporo – jak to przy wychowywaniu dzieci. Kocham nasze córki takie, jakie są i będę koło nich, aby je wspierać w każdym momencie ich życia.

Druga adopcja

Po około roku od pierwszej adopcji zgłosiliśmy się do ośrodka, aby adoptować kolejne dziecko. Marzyliśmy o synu. Ze względu na to, że mieliśmy już w domu dwójkę dzieci, mieliśmy długo czekać na ,,ten telefon” Po pięciu miesiącach dostaliśmy informację, że czeka na nas syn i trzeba podjąć szybko decyzję, bo jest gotowy do wypisu ze szpitala…miał wówczas tydzień. W kolejnym tygodniu ma nasz syn był z nami w domu.

Wielu rodziców na forach adopcyjnych pyta o możliwość adopcji zdrowego dziecka…Niektórzy rodzice odpisują, że im się udało. Jednak według mnie jest inaczej, ponieważ należy spojrzeć nie tylko na zdrowie fizyczne, ale i psychiczne. Nasz maluch teoretycznie był zdrowy – matka w ciąży dbała o siebie i dziecko i była pod kontrolą lekarza. Po miesiącu najmniejsze przeziębienie u syna kończyło się pobytem w szpitalu, w końcu stwierdzono astmę. I to jest coś, z czym staramy się normalnie funkcjonować. Bardziej martwi mnie przyszła kondycja psychiczna syna… kiedy wejdzie w okres dorastania i prawdopodobnie będzie domagał się informacji na temat rodziców i przyczyny oddania go do adopcji. Jak poradzi sobie z informacją, że jego rodzina wcale nie była patologiczna, a mimo tego zrezygnowała z opieki nad nim?!Jak te informacje odbiją się na jego psychice? Oczywiście… będziemy obok niego i przygotujemy go na taką rozmowę, ale mamy świadomość, że będzie to dla niego trudne do zrozumienia. Dla mnie znacznie trudniejsze są skrzywdzone psychicznie dzieci – przemocą, czy zaniedbaniem. Z chorobą fizyczną, namacalną łatwiej sobie poradzić. Jeżeli wiem, że moje dziecko ma np. astmę, to wiem, jakie mam leki podać, jakie choroba ze sobą niesie konsekwencje. Dzieci skrzywdzone psychiczne są nieprzewidywalne i niejednokrotnie trudniej im pomóc, wiele rzeczy się nie sprawdza. A tak jest w przypadku naszych córek.

Jesteśmy ponad rok po drugiej adopcji i jeszcze sporo przed nami. Ponowna diagnoza córek, wizyty u neurologopedy, logopedy, laryngologa, pulmonologa. Stały kontakt z przedszkolem, wspólne planowanie pracy, wiele pracy w formie zabaw w domu. A to wszystko po to, aby nasze dzieci mogły normalnie funkcjonować w życiu. Ich uśmiech i słowa: ,,Mami/Tati, kocham Cię” są najlepszym dowodem ich miłości do nas. Dzięki nim wiemy, że warto…